Nie nabijam się, pytam serio.
Być może mam pecha, ale sporo moich znajomych, deklarujących wiarę w Boga i aktywnie uczestniczących w życiu kościelnym, wydaje się w mniejszym stopniu żyć w chrześcijańskim duchu niż – paradoksalnie! – ateiści. Patrząc z boku, odnosi się wrażenie, że cała ich religia to mniej więcej taka checklista:
• nie jem mięsa w piątek,
• idę na mszę,
• noszę krzyżyk na szyi,
• sprzeciwiam się głośno aborcji i eutanazji,
• krytykuję brak moralności u innych.
Natomiast te pokazowe czyny nie do końca (mówiąc eufemistycznie) przekładają się na charakter. Mam mocno wierzącą koleżankę, która jednocześnie stanowi nadzwyczajne wręcz uosobienie zazdrości, zawiści i gniewu. Zupełnie jakby spakować te trzy cechy WinRAR-em i oblec w ludzką formę. Jak jej nadepniesz na odcisk, wiedz nieszczęśniku, że nigdy ci tego nie zapomni. Gdy spróbujesz przeprosić, przeprosiny również uzna za przejaw złej woli. Ot, tyle w niej miłosierdzia i wybaczenia dla bliźniego…
Z kolei kumpel, dla niepoznaki nazwijmy go Edwin, jest typowym przykładem rozdwojenia osobowości. Człowiek, którego sentencjami powinno się katować studentów na zajęciach z logiki (“Szanujmy Polskę i Polaków, do gazu Owsiak!!!”), a jednocześnie o poglądach częściowo liberalnych (“nie znoszę gejów, ale lesbijki ładne mogą być, he he”). I to żaden wsiok, ale pan magister. I doktorant, in spe.
A sąsiadki i babcie, które prosto z kościoła lecą obgadywać swoje koleżanki? Nie ogarniam tego. Ksiądz tłucze z ambony: “nie czyń fałszywego świadectwa itd.”, a te już od progu świątyni zaczynają trajkotać. WTF? Co one robią na tych mszach? Grają w Angry Birds?
Jestem w stanie zrozumieć księży, którym z chrześcijaństwem nie po drodze. To ich zawód, może nie zawsze dobrze płatny, ale po paru latach w plebanii ciężko byłoby usiąść na kasie w Tesco. Tak po ludzku, jeśli nie przeginają pały, nie mam do nich większych pretensji. Ale szeregowi katolicy? Po co udają, że ich dusza jest czysta, a myśli nieskalane grzechem? Przecież to już nie te czasy, że jak się wyłamywałeś z rekolekcji, to byłeś buc i cham. A jednocześnie jakoś trudno mi uwierzyć, że oszukują samych siebie i są tak szczerze, wewnętrznie przekonani o własnej moralnej wyższości.
Na swój sposób tacy ludzie mnie fascynują. Chciałbym wniknąć w ich umysły i poznać sposób myślenia. Obserwując ich, mam wrażenie, że coś mi umyka, jakaś transcendentna prawda, której ja, niegodny, nigdy nie pojmę.
Ale może z mojej strony to tylko głupia wiara?