Ciekawe pytanie: czy dajecie napiwki? Nie tylko kelnerom, ale też np. taksówkarzom? Sprawa napiwków zainteresowała mnie, gdy – tak, tak – nie zostawiłem ani grosza powolnemu kelnerowi.
Ciekawe, czy przejął się brakiem dodatku. A może zgarnia taki hajs, że nawet tego nie zauważył?
Reakcje na tradycję dawania napiwków są różne. Dla jednych to coś oczywistego i zawsze coś zostawiają. Inni uzależniają napiwek od zadowolenia z jakości obsługi. Kolejna grupa twierdzi zaciekle, że skoro ktoś dostaje pensję, to bez jaj! Żadnych dodatków! Na kasie w Tesco nikt napiwków nie zostawia – dlaczego więc niektóre zawody mają być uprzywilejowane?
W sumie trafne pytanie. Przygotowano na nie mniej czy bardziej przekonujące odpowiedzi: zarobki małe, a praca ciężka (i tu znów słychać: „na kasie w Tesco nikt napiwków nie zostawia!”); poza tym napiwki zostawiamy osobom, z którymi nawiązujemy kontakt, które robią coś specjalnie dla nas – z kelnerką miło pogadamy, taksówkarz opowie rubaszny żart, kurier przedzierał się do nas przez zamieć… Dlatego nagradzamy ich ekstra premią w wysokości…
…no właśnie. Ile dać napiwku?
Niech tylko nie przyjdzie nam do głowy głośne i długie debatowanie na ten temat, a na pewno nie w obecności kelnera, bo to żenujące. Mówi się, że przyzwoite widełki to 10%-20% sumy rachunku. Dobrym sposobem jest po prostu zaokrąglenie w górę do wartości nominału. Płacimy 45 złote, to zostawiamy 50 i nie czekamy na resztę. Gorzej, gdy mamy zapłacić 31… Dlatego zawsze warto mieć przy sobie jakieś drobne. Także wtedy, gdy płacimy kartą. Można poprosić o doliczenie napiwku do rachunku, ale wtedy ta kwota idzie na konto restauracji i do kelnera pewnie nie trafi…
W niektórych krajach, np. we Włoszech i Francji, lokale często same dodają napiwki do rachunku. Niby problem z głowy, ale… Ale przez to traci się cały urok, prawda? To już nie jest nagrodzenie fajnego pracownika, tylko po prostu wyższa cena za obiad. Z kolei na Dalekim Wschodzie – w Chinach, Japonii i Korei – pracownicy czują się napiwkami urażeni. Całkowite przeciwieństwo tych narodów, co się wręcz o dodatek dopominają. Ponoć zdarza się to w Czechach i na Słowacji, gdzie napiwki traktowane są jako oczywistość. Z naturalną zdolnością do wyciągania ręki po napiwki rodzą się też w krajach arabskich.
Choć mam tego świadomość, nie zastanawiam się nad intrygami i walkami kelnerów o potencjalnie bogatszych klientów i ich sposobach na większy napiwek. Cynizm podpowiada, że kelnerka jest sympatyczna tylko dlatego, że liczy na trochę więcej grosza. To wszystko jest grą. Ale niech sobie gra, bylebym nie czekał za długo na zamówienie. Ponoć, aby uniknąć takich wojenek, w niektórych knajpach cały zespół dzieli napiwki po równo między sobą. Ale tu też nie ma co być naiwnym. Nawet w grupie uczciwych ludzi zawsze znajdzie się menda, która schowa wysoką premię do kieszeni… I podział staje się fikcją.
Swoją drogą, zawsze zastanawiałem się, gdzie w tej całej mozaice miejsce dla kucharzy. Wiadomo, to kelner musi biegać z uśmiechem i stoi na pierwszej linii frontu, to on obrywa, gdy dostaniemy z kuchni stek o smaku gówna. Ale działa to też w drugą stronę. Na napiwek składa się zadowolenie z pracy i kelnera, i kucharza. Nie wiem, czy jakikolwiek procent od nieopodatkowanych stówek trafia do kucharskiej kieszeni. Ciekawe, czy gdybym napisał kiedyś na rachunku „napiwek dla szefa kuchni”, to by do niego trafił?
Ogólnie nie mam nic przeciwko napiwkom – niech sobie ten kelner, taksiarz czy kurier zarobią na kebab. Byle pamiętali o jednym: że dodatek to wybór, a nie obowiązek klienta. To taka nasza mała władza. Możemy sobie dać napiwek komu chcemy. Też na kasie w Tesco.