100 kanałów za jedyne kilkadziesiąt złotych!
A jak dopłacisz kolejne dwie dychy, to otrzymasz możliwość oglądania w każdym pomieszczeniu w Twoim domu, aż 200 kanałów! Brzmi świetnie, nie? Już widzisz te długie wieczory spędzone na kanapie z piwkiem w jednej ręce i pilotem w drugiej, prawda? Wreszcie będzie co oglądać. Od teraz nawet siedzenie ma klopie odbywać się będzie przy akompaniamencie wspaniałej oferty telewizyjnej. A potem i tak kupujesz dostęp do platformy streamingowej, bo ilu kanałów by nie było, to i tak ciężko znaleźć cokolwiek ciekawego. Dlaczego kiedyś kanałów było kilka, a programy oglądało się z wypiekami na twarzy? Dlaczego teraz, mimo że kanałów jest tyle, co pozycji w barze z azjatyckim jedzeniem, i tak nie ma co oglądać? Zaprawdę powiadam, upadek telewizji jest blisko, dlatego usiądź wygodnie i rozkoszuj się dalszym czytaniem. W telewizji i tak nic nie znajdziesz.
Kiedyś to były czasy, teraz to nie ma czasów, czyli telewizja kiedyś i dziś.
Ktoś kiedyś pomyślał, że w ruchomych obrazach można ukryć pewien przekaz. Nie mam na myśli tego, co zrobił Tyler Durden w „Podziemnym kręgu”*, ale pewne prawdy, którymi twórca chciał podzielić się z widzami. Filmy, o których mowa, zobaczyć można było jeszcze do niedawna w telewizji. Teraz ogląda się je na platformach streamingowych, bo w telewizji stanowią rzadkość, chyba, że mówimy o „Znachorze”, „Szklanej pułapce” czy „Władcy pierścieni”, którymi raczą nas regularnie od wielu lat. Nasze odbiorniki podbijają będące synonimem krindżu paradokumenty i programy rozrywkowe, które są tak żenujące jak wyrok za jazdę po pijaku pewnej znanej piosenkarki o niekwestionowanym dorobku artystycznym**. Skąd ta zmiana? Jak doszło do tego, że zamiast dobrego filmu czy ciekawego programu popularnonaukowego, oglądamy programy o celebrytach, o których istnieniu nie słyszał wcześniej nawet prowadzący? Jak to się stało, że pokazują nam programy, w których charakteryzacja jest na poziomie czwartoklasisty, który od 6 roku życia ćpie jakieś naprawdę mocne dragi? Programy, które polegają na…
Na czym one tak naprawdę polegają? A właściwie po co to pytanie? Lepiej zapytać, po co zostały stworzone. A odpowiedź jest prosta- po to, żeby zaspokoić potrzeby ludzi o ilorazie inteligencji bakłażana i po to, by zapełnić nam czas pomiędzy reklamami leków na erekcję a reklamami szopipipipipipipi. Tak, tak właśnie jest. Dzisiejsza telewizja nie ma misji. Istnieje tylko po to, żeby ktoś na górze bogacił się na hajsie z reklam, które przerywane są kolejnymi programami rozrywkowymi i paradokumentami, które swoją głupotą przebijają nawet wypowiedzi znanej przed laty piosenkarki, której peron już dawno odjechał, więc postanowiła zostać specjalistką od pandemii. Czy jednak nie można by tak przerywać tych reklam czymś ambitniejszym lub chociaż lepiej zrobionym? No, nie za bardzo. Dobry program kosztuje. A na to szkoda kasy.
Program nie ma kosztować, ma być.
Jeśli zdarza Ci się oglądać telewizję, kojarzysz na pewno żenujący poziom charakteryzacji w programach rozrywkowych – peruki rodem z pohalloweenowej wyprzedaży w supermarkecie czy brody, które przypominają przyklejone do twarzy włosy łonowe. Kojarzysz też pewnie kuriozalną grę aktorską w paradokumentach i żyjące w (pełnym tanich podróbek) przepychu królowe telewizyjnego ścieku. Czy telewizja raczy nas tym, bo ludziom naprawdę jest wszystko jedno? Czy może dlatego, że wyprodukowanie takiego gówna jest tańsze niż zrobienie czegoś naprawdę porządnego? Why not both? Tak czy inaczej, upadek telewizji stał się faktem. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że na całe 200 kanałów, nie ma, kurwa, nic ciekawego.
*Tyler Durden – bohater książki Palahniuka i filmu Finchera „Fight Club”. Pomiędzy klatki filmu dla dzieci, wklejał kadry z filmów porno
** Niekwestionowany dorobek artystyczny był uzasadnieniem niskiego wyroku w sprawie o jazdę samochodem na podwójnym gazie