Nie masz wrażenia, że z każdym dniem robisz się coraz głupszy? Nie jesteś sam. Dzięki współczesnym mediom wszyscy jak jeden mąż uczestniczymy w podniosłym procesie degradacji tkanki mózgowej.
Wróćmy na chwilę do przeszłości – do antycznych lat 90., gdy wszyscy bez wyjątku byliśmy młodzi, a zespół Roxette kojarzył się z czymś na czasie.
http://www.youtube.com/watch?v=nx2iLOvP0rM
Jeszcze pod koniec XX wieku większości z nas sieć kojarzyła się z rekolekcyjnym przebojem Nad Jeziorem Genezaret, Google’a nie było, Zuckerberg robił w pieluchy, zaś Apple rozmieniało na drobne swoją dawną chwałę, produkując drukarki i konsole do gier.
Jeśli chodzi o sposoby zdobywania informacji, od tego czasu zmieniło się wszystko. Nawet nie będę rozwodził się nad szczegółami, bo już zupełnie rozpłyniemy się we wspomnieniach, a nie o to w tej notce chodzi.
Sęk w tym, że dawniej otrzymywaliśmy wiadomości na bardzo dużo tematów, nawet jeśli samych źródeł było stosunkowo niewiele. Kto kupował gazetę, oprócz codziennej dawki polityki, zawsze rzucił okiem na inne działy: sport, gospodarkę, kulturę etc., a naczelni czuli się w obowiązku, by znaleźć coś dla najrozmaitszych grup czytelników, nawet jeśli całościowo nie stanowili oni zbyt lotnej grupy odbiorczej.
Dziś natomiast królują algorytmy. Jedni nazwą to targetowaniem, inni – równie mocno lubujący się w gwałceniu języka polskiego – kuracją treści, ale wszystkim chodzi zasadniczo o jedno: żeby w całym tym zalewie informacji pokazywać ci tylko to, co dla ciebie interesujące.
Tak działają największe firmy internetowe – w tym Google i Facebook – a na mniejszą skalę to samo próbują robić także “bracia mniejsi”, np. Filmweb, żeby za daleko nie szukać. Założenie jest na pierwszy rzut oka sensowne: w końcu po co tracić czas na coś, co mam w dupie? Interesuję się gadżetami, amerykańskim kinem, przecenami na spodnie i jedzeniem z dostawą do domu. A jak Polak zdobędzie złoto lub Ruscy spuszczą atomówkę na Bielsko-Białą, na pewno jakiś znajomy o tym napisze. Tak naprawdę po co komu do szczęścia coś więcej?
A mnie to wnerwia. Założenie, że komputer zdecyduje lepiej, na czym mam spędzać czas w necie, jest dla mnie uwłaczające. Irytujące są “spersonalizowane” wyniki wyszukiwania na podstawie aktywności znajomych, pseudośmieszne hity internetu spamujące ścianę na FB, a czarę goryczy przelewa remarketing, czyli reklamy odwiedzonych już przeze mnie stron.
Spędzając czas w Sieci, czuję się jak człowiek zamknięty w bańce. Tyle że nie takim mydlanym bąbelku, który unosi się z wiatrem nad głowami uśmiechniętych dzieci w czystych ubraniach wypranych proszkiem Vizir, prędzej czymś w stylu kopuły z powieści Kinga. Niby wszystko działa po staremu, życie toczy się dalej, ale jednocześnie… cóż, robi się dość ubogie. Zaczynamy żyć wedle zasady: “jak sobie zalajkujesz, taki dostaniesz content”. Taki i żaden inny.
A tymczasem prawie wszystko, co zmieniło moje życie, wynikało właśnie z tego, że byłem otwarty na nowe rzeczy. Przestałem być chuderlawym 18-latkiem, bo przeczytałem w gazecie przez przypadek, że w okolicy otwiera się klub fitness. Zafascynowałem się kulturą indyjską, bo poszedłem na film, którego nie poleciłby mi żaden Gustomierz™. Wiem z grubsza, kto i dlaczego bije się na Bliskim Wschodzie, bo mówili o tym w radiu i pisali w miesięcznikach, które kupowałem dla zupełnie innych tekstów. Ale i to utknęło w mojej głowie.
Nie chcę bronić starych mediów, bo obecna sytuacja jest efektem tego, że w internecie radzą sobie jak Francuzi na wojnie i pozwolili, by rolę dostawców treści przejęły firmy, które ze szczytnymi ideami mają tyle wspólnego, co Franz Maurer z Pokojową Nagrodą Nobla. Ale mimo wszystko przez długi czas prasa, radio, a nawet telewizja próbowały zachować jakieś tam pozory jakości. Dziś newsy ze świata made by Internet są porażająco prymitywne, takie cuda jak dziennikarze śledczy dawno już wyzdychali, a między artykułem i reklamą często nie ma większej różnicy.
Kurczę, brzmi to trochę jak wypociny spiskowego frustrata, ale jakby się nad tym zastanowić, sporo w moim narzekaniu prawdy. Paradoksalnie, spójrzmy choćby na tych ziomków od Smoleńska. Oni też żyją w bańce. Codziennie karmią się newsami z tych samych źródeł i na te same tematy, przez co w efekcie wierzą, że tak wygląda prawdziwy świat. I że wszyscy wokoło przyjmują poglądy na ich obraz i podobieństwo. Trudno im w zamknięciu dostrzec to, że reszta świata wygląda inaczej.
I choć pełnią zasłużoną rolę pośmiewiska, takich małpek w zoo, które mają nam poprawić samopoczucie, warto zadbać o to, by samemu nie dać się wrzucić w podobną pułapkę. Kiedy ostatnio dowiedziałeś się czegoś naprawdę istotnego, odkryłeś nową interesującą rzecz lub chociaż przeczytałeś o czymś, o czym nigdy do tej pory nie miałeś pojęcia? I naprawdę nie mówię tu o nowym filmie Marvela…
Internet sam w sobie nie jest zły, ale pewne jego mechanizmy sprzyjają społecznej izolacji. Niby w grupie głupieje się raźniej, tyle że tam, poza bańką, też jest świat. I może powiem coś naiwnego, ale warto ruszyć umysłowe cztery litery i przypomnieć sobie życie wolne od algorytmów.